Radek Bączkowski znany też jako Kedarzyn twórca Jonz’a, właściciel studia graficznego i niezwykłych umiejętności jazdy na deskorolce opowiada o tym jak zaczęła się jego historia z grafiką, jakie ma plany na przyszłość i czego nauczył go Wrocław.
Alicja Janik: Wymień trzy rzeczowniki, które Cię określają.
Radek Bączkowski KEDARZYN: Przychodzą mi do głowy same przymiotniki takie jak wesoły, bezkompromisowy i uśmiechnięty. A jeśli chodzi o rzeczowniki to trudne pytanie. Byłyby to: skater, ilustrator, grafik, zajawkowicz, hipochondryk.
Od czego zaczęła się Twoja przygoda z grafiką?
Kedarzyn: Ta przygoda trwa już od około ośmiu lat, a zaczęła się od tego, że jako dziecko dużo rysowałem. Już w podstawówce, kiedy miałem 11 lat, biegałem z kolegami ze sprayami i robiłem swoje pierwsze graffiti. Uliczna sztuka fascynowała mnie już od najmłodszych lat. Później starszy brat zainteresował mnie deskorolką. Przyszedł koniec liceum i czas podejmowania decyzji dotyczących życia. Nie wiedziałem, co mam wtedy ze sobą zrobić, a moim zdaniem, człowiek w tym wieku nie ma pojęcia jaki kierunek w życiu powinien obrać. Zamiast rozpocząć studia, zacząłem pracować w skate shopie i poszedłem do 2letniej szkoły Architektury Krajobrazu. Z przymusu, bo byłem ostatnim rocznikiem z obowiązkiem wojskowym. Po tej szkole jeszcze bardziej zafascynowałem się projektowaniem graficznym. Zawsze lubiłem tworzyć swoje rzeczy. Nie widziałem się w schemacie chodzenia do pracy i odklepywania ośmiu godzin za biurkiem pięć dni w tygodniu. Ma to swoje zalety jaka stała pensja i jakiegoś rodzaju bezpieczeństwo, ale staram się żyć na swoim. Skończyłem kolejną szkołę, związaną z grafiką. Wtedy poczułem, że to jest to, co chcę w życiu robić. Po tym trafiłem w końcu na studia na kierunek komunikacja wizerunkowa na Uniwersytecie Wroclawskim i to było potwierdzeniem drogi, którą wybrałem.
Długo szukałeś swojego stylu?
On wykreował się naturalnie. Gdy uczyłem się programu graficznego, zawsze lubiłem bawić się krzywymi. Lubię robić ilustracje tak, by miały w sobie nutę finezji, by zawsze były w ruchu, dynamiczne. Zawsze staram się, by mój projekt się wyróżniał. By był inny niż obecny mainstream.
Jak powstał The Jonze, bohater Twoich grafik?
Kedarzyn: To było w czasie studiów. Robiłem wtedy wiele różnych projektów – na uczelnię i zlecenia. Zawsze jednak czułem potrzebę tworzenia czegoś swojego. I tak pewnego razu pojawiła się w mojej głowie taka wykręcona postać. Spodobało się to nie tylko mi, ale też moim znajomym. Postanowiłem zrobić całą serię z tym bohaterem. Później odbyła się mini wystawa w jednej z wrocławskich kawiarni. I od tamtej pory postanowiłem, że będę go tworzył i rozwijał już zawsze.
Zrobiłeś kilka okładek dla wydawnictwa Stara Szkoła. Jak się w tym odnalazłeś? Jak bardzo takie zlecenia różnią się od tworzenia swoich własnych produktów?
Kedarzyn: To jest wyzwanie. Dostaję tematykę, do której muszę się dostosować. Mam stworzyć coś, co przyciągnie uwagę i dobrze odzwierciedli treść książki. Ludzie mówią, że nie ocenia się książki po okładce, a to nieprawda. Każdy tak robi, dlatego zawsze staram się, aby ta okładka była atrakcyjna. Z wydawnictwem Stara Szkoła współpracuje mi się bardzo dobrze. Mój zleceniodawca daje mi wolną rękę, lubi mój styl, świetnie nam się razem pracuje. W zleceniach dla klientów najlepsze są niekończące się wyzwania. Zrozumienie briefu i dostarczenie klientowi projektu, który będzie dobrze prosperował i działał na rynku.
Za nami kilka wernisaży Twoich prac. Co one Ci dają?
Przede wszystkim satysfakcję. Cieszę się, że ludzie przychodzą je oglądać i mówią mi, że im się to podoba. To jest świetna forma promocji. Poznaję wtedy wielu ludzi, jest to szansa na nowe współprace i samorealizację.
Oprócz grafik i okładek książek stworzyłeś plakat do filmu, produkty takie jak buty czy bluzy z Jonzem. Czy czujesz się spełniony w miejscu, w którym teraz się znajdujesz?
Spełnienie to według mnie trudne pojęcie. Cały czas dążę do tego spełnienia. Ciągle chce robić więcej i większe rzeczy. Spełniam się, ale wciąż czuję niedosyt. Nie lubię stagnacji, staram się ciągle robić coś nowego, bo to mi otwiera umysł.
Jak wspominasz drogę do miejsca, w którym teraz się znajdujesz?
Pozytywnie, bo cały czas robię to, co kocham. Mimo, że miałem w swoim życiu trochę potyczek, epizody pracy na etacie, które każdy powinien przeżyć to jednak zawsze były to udane współprace i super ludzie! Zawsze mnie czegoś uczyły, przede wszystkim współpracy z innymi. Miałem w sumie jedną pracę, której nie wspominam dobrze, ale to tylko uświadomiło mi, czego w życiu robić nie chcę. Więc myślę, że było to potrzebne. Okazało się, że nie każde marzenie, kiedy się już spełni, jest takie piękne, jak je sobie wcześniej wyobrażaliśmy.
W przyszłym roku zamierzasz wydać album kamasutry ze swoimi grafikami połączonymi z wierszami. Skąd ten pomysł?
Pomysł narodził się spontanicznie. Kilka lat temu moja znajoma organizowała wystawę w Wydziale Historii Sztuki. Zaprosiła mnie jako jednego z wystawców. Nie wiedziałem, co na tę wystawę przygotować i wtedy mój kolega podpowiedział mi, abym zrobił Jonze’a w pozycjach seksualnych. Uznałem to za super pomysł. Był to 2012 rok. Moje prace odbierane były różnie. U większości osób widziałem zakłopotanie, a mimo tego udało mi się sprzedać kilka prac. Już wtedy miałem chęć wydania całej książki. Wtedy było to dla mnie niemożliwe. A teraz stwierdziłem, że po prostu trzeba to zrobić.
Czy poprzez wydanie swojej kamasutry chcesz coś osiągnąć?
Ten pomysł wziął się z pasji, więc to będzie kolejny krok ku zrealizowaniu ciekawego projektu. Pragnę nieco przełamywać tabu, jakim jest seks. Nie wiem dlaczego jesteśmy tacy zamknięci na ten temat, dlaczego nie jesteśmy w stanie o tym swobodnie rozmawiać. Po za tym, chcę tym projektem pomóc potrzebującym. Zdecydowałem, że 11% dochodu ze sprzedaży przekażę fundacji wspierającej kobiety walczące z rakiem piersi.
Dlaczego sam ją wydajesz?
Dlatego, że polski rynek wydawniczy jest zbyt zamknięty na te tematy. Znalazłem w Internecie listę praktycznie wszystkich polskich wydawnictw i do nich napisałem. Odpisało mi tylko kilka i były to odpowiedzi negatywne.
Tak jak wspomniałeś, wspierasz różne akcje charytatywne. Fundację pomagającą kobietom walczącym z rakiem piersi, ale też akcję „sportowcy dzieciom dla Fundacji Dino”, na której licytację przekazałeś swoją deskorolkę i obraz. Co sprawiło, że poczułeś chęć pomocy innym?
Świadomość tego, jak wiele jest ludzi potrzebujących pomocy. Spodobał mi się pomysł Fundacji Dino, bo wspieraliśmy dzieci, które mają pasję, a nie mają funduszy na ich realizację. Uważam, że największe talenty zazwyczaj wywodzą się właśnie z takich środowisk.
Czym jest dla Ciebie deskorolka?
To jest mój styl życia. Ona mnie ukształtowała. Deskorolka kreuje większą część osobowości.
Kiedyś powiedziałeś, że deskorolka to nie sport tylko subkultura.
Tak, choć teraz tak się rozwinęła, że jest już zaliczana do sportu, choćby ze względu na to, że w przyszłym roku będzie dyscypliną olimpijską. Deskorolka wywodzi się z ulicy. Tutaj nie ma żadnych reguł. Robisz triki, które sobie wymyślisz. Nauczenie się ich wymaga mnóstwa pracy i cierpliwości. Uczy przede wszystkim pokory, gdyż jest to bardzo trudna dyscyplina.
Czy jazda na deskorolce jest Twoją odskocznią od tworzenia grafik? Oczyszczasz dzięki niej głowę czy raczej właśnie wtedy łapiesz pomysły na kolejne grafiki?
Deskorolka jest odskocznią od wszystkiego, od całego dorosłego życia. Znikają wszystkie problemy, czerpię radość. Odświeżam głowę i dzięki temu daje mi wiele inspiracji.
Widziałam film z Twoimi możliwościami. Wydaje się, że na desce można jeździć wszędzie. Wiele jest miejsc we Wrocławiu dedykowanych skaterom?
Dedykowanych nie. Wiele ludzi myśli, że poprzez jazdę niszczymy, a my po prostu użytkujemy architekturę. We Wrocławiu jest mnóstwo fajnych miejsc, gdzie można jeździć na desce.
A czego nauczył Cię Wrocław?
Cierpliwości. Tego, że trzeba być zawziętym i trzeba działać. Nauczył mnie też tego, że może być lepiej i warto się uśmiechać. Wrocławska Architektura i sztuka miała duży wpływ na mój rozwój w grafice. Pokazała, i nadal mi pokazuje jak smutna, szara i zła była komuna, która teoretycznie zakończyła się wraz z moimi narodzinami. Wrocław zainspirował mnie do nauki o sztuce, architekturze i pokazał historię Polski.