Ania i Ola są właścicielkami cukierni Słodziej Smaku. Swoje wypieki wzorują na francuskich przepisach, używając jedynie najlepszych produktów. Mimo tego, że ich lokal jest otwarty dopiero od marca, dziewczyny są już znane wrocławskim łasuchom. Wśród deserów znajdziecie tam pyszne tartaletki, ptysie i eklerki.
Jak zaczęła się Wasza przygoda ze Słodziejem Smaku?
Ola: Studiowałam filologię klasyczną, ale tam uczy się tylko greki i łaciny, więc myślałam o tym, co by móc jeszcze zrobić, żeby zwyczajnie zarobić na życie. Tak się zaczęła moja przygoda z filologią romańską, dzięki której później znalazłam się w Gastronomicom International Culinary Academy w Agde. W międzyczasie zrobiłam również kurs pilota i zaczęłam podróżować po świecie. Głównie po krajach francuskojęzycznych, była też Tunezja i Maroko, w którym spędziłam aż 10 lat i gdzie również pracowałam. Nauczyłam się też hiszpańskiego, więc pilotowałam także grupy w Hiszpanii. Te podróże rozbudziły moje kubki smakowe.
Ania: Ja pracowałam w laboratorium prawie 11 lat. Jestem po biologii, zrobiłam też studia podyplomowe z analityki medycznej. Z racji tego, że kolegowałam się z Olą i razem wyjeżdżałyśmy, narodził się pomysł na Słodzieja Smaku. Myślę, że więcej osób chce takich zmian w swoim życiu, ale boi się podjąć decyzję. Ludzie potrzebują stabilizacji, myślą raczej o mieszkaniach, samochodach, bo to jest dla nich ważniejsze. Wpada się w koleiny życia i tym torem się leci. My jednak postanowiłyśmy to zmienić.
Ola: Raz się żyje!
Ania: Jeśli się traci czas na to, czego się nie lubi, to nie ma to większego sensu.
Jak odnajdujecie się na wrocławskim rynku cukierniczym? Czy macie sporą konkurencję?
Ola: Wydaje mi się, że we Wrocławiu jest mało miejsc ze słodkościami inspirowanymi francuskimi przepisami. Powstała luka i my się w nią właśnie wstrzeliłyśmy.
Ania: Oczywiście zrobiłyśmy wcześniej rekonesans, żeby zobaczyć czy to, co sobie wymyśliłyśmy, nie będzie się powielać.
Ola: Nie ma sensu zakładać kolejnej cukierni, która by się niczym nie wyróżniała. Nie chciałyśmy robić tego, co można znaleźć w wielu innych miejscach. W końcu jest tyle wspaniałych smaków i nie trzeba robić kolejnego sernika Oreo. My mamy np. tartę matcha-karmel. Były obawy, czy to się w ogóle przyjmie, ale jak się okazuje, nasz smak nas nie zawiódł i ciastko jest hitem.
Co jest dla was najważniejsze, jeśli chodzi o wypieki?
Ola: Składniki! Dlatego też do np. eklera waniliowego używamy tylko prawdziwej wanilii, a nie cukru wanilinowego. Również bez dobrego masła, który jest podstawą przy wszystkich naszych ciastkach, nic się nie zrobi. Bazujemy na francuskich przepisach, gdzie jest go faktycznie dużo, więc jego jakość ma znaczenie.
Ania: Nawet klienci to zauważają, bo jak wchodzą to zawsze mówią, że pachnie u nas masłem. (śmiech)
Ola: Robimy wszystko same. Nadzienia, czapeczki z czekolady, ozdoby – temperujemy czekoladę i nadajemy jej kształt. To nie są gotowe dekoracje. Chcemy, żeby nawet ozdoby tortów i ciastek wyglądały idealnie i każdemu smakowały.
W końcu najpierw jemy oczami.
Ola: Tak, tego też właśnie nauczyłam się we Francji, gdzie bardzo dbali o to, żeby ciastka nie tylko smakowały, ale również pięknie się prezentowały. Dzięki temu klienci czują się dopieszczeni, bo wszystko jest dopracowane.
Ania: Ludzie najpierw patrzą na nasze ciastka i komentują ładny wygląd, a później kosztują. Często też dostajemy feedback, że są one idealnie zbalansowane, bo nie czuć w nich tylko cukru.
Czyli stawiacie na jakość, a nie ilość.
Ania: Są osoby, które przyjdą i zapłacą więcej, bo ważny jest dla nich smak. Można oczywiście kupić w supermarkecie ciastko za parę złotych, ale wiadomo, że ta jakość znacznie różni się od tego, co my robimy. Przez to, że mamy dobre półprodukty, cena jest wyższa.
Ola: Pamiętam, jak odwiedziłyśmy jedną hurtownię, żeby kupić masło do croissantów. Różni się ono od zwykłego wyglądem, jest bardziej rozpłaszczone. Pan mi wtedy powiedział, że mogą zaproponować jedynie margarynę z ekstraktem z masła (śmiech), bo tego używają właśnie w innych cukierniach. Myślę, że Francuzi by padli, gdyby dowiedzieli się, że ktokolwiek dodaje do rogalików margarynę.
Ania: Nie chcemy i na szczęście nie musimy iść na takie kompromisy.
Ola: Niestety, dużo cukierni używa też gotowych mieszanek. To są proszki, do których dodaje się tylko wody lub mleka. Nie ma tam jajek czy mąki. Jeździmy po różnych targach i widzimy, że te mieszanki ludzie kupują do swoich cukierni, przez co słodycze tracą na wartości. My, do eklera pistacjowego robimy pastę same. Ania łuska pistacje, z której tworzymy krem.
Czym się inspirujecie? Skąd bierzecie przepisy?
Ola: Głównie są to francuskie źródła. Pierre Herme, Philippe Conticini publikują swoje desery w internecie i pokazują, jak robić haute patisserie (cukiernictwo na wysokim poziomie), którym się inspirujemy. Jedna z naszych tart jest przygotowywana właśnie wg. przepisu Conticiniego. Generalnie sam internet jest też sporą inspiracją. Myśląc właśnie nad jesiennym menu, szukałam tam pomysłów na nowe desery.
Czyli planujecie nowe menu? Co się w nim znajdzie?
Ola: Szykujemy się powoli na jesień, więc na pewno będą jabłka. Szczegóły zdradzimy już wkrótce na naszych mediach społecznościowych. Na razie powiem tylko tyle, że można się spodziewać szarlotki z szarej renety i sernika z dynią i orzeszkami ziemnymi.
Która z waszych propozycji jest najbardziej popularna? Co najszybciej schodzi?
Ola: Wszystkie ciastka schodzą co do jednego, ale chyba zawsze będziemy robić ptysia z mango i marakują, bo to jest hit, który przynosi nam popularność. Rozchodzi się jak świeże bułeczki. Bezy z kremem kawowym też się cieszą zainteresowaniem. Są również osoby, które przychodzą tylko na tartę czekoladową.
Czy macie również w swojej ofercie ciastka dla alergików?
Ania: Nie, z racji tego, że jesteśmy we dwie, to trudno by nam było zrobić ciastka bez glutenu czy laktozy. Możemy sobie na to pozwolić wyłącznie przy tortach, które robimy na zamówienie.
Ola: Poza tym jest juz dużo miejsc, które takie rzeczy proponują. Francuskie cukiernictwo, którym się inspirujemy, jest właśnie pełne mąki, masła i mleka. To są te smaki. Gdybyśmy więc robiły ciastka bez tych produktów, to straciłyby one swój urok.
Czy ciężko jest otworzyć swoją cukiernię we Wrocławiu?
Ola: Wydaje mi się, że nie.
Ania: Samo otwarcie tego typu biznesu, jeśli oczywiście zna się na rzeczy, nie jest trudne. Znalezienie lokalu było chyba najbardziej problematyczne, ze względu na niewielki rozmiar, na jakim nam zależało. Myślałyśmy początkowo o food trucku, żeby otworzyć coś mniejszym kosztem i za dużo nie inwestować w lokal.
Ola: We Francji zauważyłam, że są cukiernie, gdzie jest widoczna przestrzeń do pracy. Za szybami znajdowała się otwarta kuchnia. Marzyło mi się właśnie coś takiego. Szukałyśmy tego typu lokalu przez ponad pół roku. Ciężko jest znaleźć coś małego, gdzie mogłyby być jeszcze ze dwa stoliki. Obszukałyśmy całe Nadodrze i inne dzielnice.
Ania: Lokale tej wielkości bardzo szybko się we Wrocławiu sprzedają.
Ola: Więc wylądowałyśmy na Gaju. Ludzie się dziwili, co to za pomysł, wróżyli nam, że się szybko zamkniemy, a tu jednak drzwi się nie zamykają. (śmiech)
Czego wymaga założenie własnej cukierni?
Ania: Pewność siebie, konsekwencje w dążeniu do celu. Dbanie o klienta wymaga też bycia prawdziwym w tym, co się robi.
Ola: To prawda. Zresztą, to co tutaj robimy, same byśmy zjadły. Nie sprzedajemy czegoś, co nam nie smakuje.
Pracujecie codziennie razem. Zdarza się wam pokłócić?
Ola: Pewnie, że się kłócimy. Myślę, że każdemu w pracy się zdarza. Na szczęście znamy się już tak długo, że potrafimy, mimo jakichkolwiek sprzeczek, się dogadać.
Ania: Nasz związek jest silny! (śmiech)