Wrocław bawi się i żywi w miejscach, które koncepcyjnie narodziły się u niej w głowie. W niecodziennej rozmowie z dyrektorką kreatywną studia klu – o tym jak wyglądała ewolucja sukcesu, od polewania piwa do własnego studia projektowego. O ciężkiej pracy, determinacji i życiu na 100% rozmawialiśmy z Klaudią Utracik.
Aleksandra Chojenta: Studio klu to już niemała wrocławska marka. Stoisz za realizacją takich projektów jak Surowiec, do jutra, Panczo czy mniej gastronomiczny barber BlackBeard. Jestem ciekawa jak to się wszystko zaczęło. Projektowanie wnętrz zawsze było Twoim marzeniem, czy raczej fortunnym dla Wrocławia zbiegiem okoliczności?
Klaudia Utracik: Szczerze mówiąc to przez długi czas nawet nie wiedziałam, że istnieje zawód, który z architektury wyodrębnia dedykowany obszar na projektowanie wnętrz. Myślałam, że jest po prostu architekt.
Miałam duży mętlik w głowie już w liceum. Chodziłam do klasy o profilu matematyczno-biologicznym, gdzie pod niemałą presją, wypadało zdać maturę rozszerzoną na wysokim poziomie ze wszystkiego co ścisłe. Popołudniami jednak często brudziłam się farbami czy gliną. Zawsze było we mnie zainteresowanie sztuką – ale mój młodzieńczy lubiński mózg nie dopuszczał do siebie scenariusza, że to może być również sposób na utrzymanie się. Także moje bycie projektantką to ogromny zbieg okoliczności.
To ciekawe, bo nie każdy w nastoletnim wieku odreagowuje zakuwanie całek na płótnie. Skąd u Ciebie zainteresowanie sztuka, pamiętasz jak to się rozpoczęło czy jesteś z tzw. artystycznej rodziny?
KLU: Może nie do końca rodziny artystycznej, ale mam mamę, która od zawsze tworzy. Jako dziecko mogłam brudzić się do woli co z czasem stało się środkiem artystycznego wyrazu. Dzięki mamie posiadłam umiejętność traktowania malarstwa, czy rzeźby jako sposobu na artystyczne wrażenie siebie i swoich emocji. Malowanie i płótno współistniało ze mną, jednak zawsze w sferze hobby. Dorastałam w małomiasteczkowym przekonaniu, że najlepiej być biotechnologiem albo innym ścisłowcem, który zawojuje świat.
I tym tropem dotarłaś na Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu?
KLU: Dokładnie tak. Był to wybór rozsądkowy. O ASP jeszcze nawet nie myślałam, bo nie wiedziałam, że istnieje [śmiech]. A nawet jak już wiedziałam że jest, to jawiło mi się raczej jako Hogwart dla wybranych, gdzie krążą ludzie od zawsze żyjący sztuką.
Pierwszy rok we Wrocławiu otworzył mi oczy. Na UE byłam specjalistą ds. wtapiania się w tłum. Byłam anonimową dziewczyną, która jak większość jest dość dobra z matmy. Podczas pierwszej sesji wiedziałam, że to Uczelnia totalnie nie dla mnie, że nie chcę obudzić się za 10 lat siedząc za biurkiem robiąc coś czego po prostu nie lubię. Ponadto, powoli zaczynałam dostrzegać to, co oferuje mi Wrocław.
A co Ci zaoferował?
KLU: Poznałam masę osób, masę miejsc. Nauczyłam się innego myślenia. Myślenia większa skalą – tego co można. Zdałam sobie sprawę, że brnę w kierunku, którego nie chcę. To był moment, w którym zainteresowałam się grafiką. Zaczęłam szkolić swoje umiejętności rozpoczęte w liceum. Rysowałam logotypy, angażowałam się w organizacjach w projektach związanych z grafiką. I podjęłam najważniejszą decyzję, że będę aplikować na Akademię Sztuk Pięknych. W trakcie pracy nad teczką, dowiedziałam się o kierunku architektura wnętrz i moje zainteresowanie zaczęło powoli rozwijać się w kierunku projektowania przestrzeni.
Historia, którą opowiadasz pięknie łączy się w Twoim zawodzie. Mówi się, że najlepszy manager hotelu, to taki który zaczynał od ścielenia łóżek. Czy np. praca za barem jakkolwiek przydała Ci się w późniejszej pracy projektanta komercyjnych przestrzeni?
KLU: Projektowanie wnętrz komercyjnych to nie tylko zajmowanie się sferą estetyczną. Praca zaczyna się od planowania układu funkcjonalnego, z dbałością zarówno o ergonomię pracy, jak i komfort gości. Pracując za barem obserwowałam dysproporcje w przestrzeni przeznaczonej dla obsługi, a strefą konsumpcyjną. Warunki pracy ogromnie przekładają się na jej jakość, a jak spada wydajność pracownika, to bezpośrednio odbija się na opinii o samym lokalu. Staram się dbać komfort każdego uczestnika przestrzeni. Także, oczywiście to, że pracowałam za barem jest niejako moim atutem, ale i bez tego też da się projektować. Realizowałam również inne projekty komercyjne tj.: salon dentystyczny Izzi Dent, czy wrocławski barber BlackBeard, a szczerze mówiąc nigdy nie goliłam brody [śmiech].
Prowadzisz swoją usługę w kompleksowym zakresie: przeprowadzasz inwentaryzacje, planujesz, projektujesz elektrykę, przygotowujesz kosztorysy, prowadzisz nadzory budowalne, wizualizujesz… to ogrom pracy niosący za sobą nie mniejszą odpowiedzialność. Czy Ty w ogóle sypiasz?
KLU: Zdarza mi się [uśmiech]. Projektuję zarówno komercyjnie jak i prywatnie. Jestem zadowolona z miejsca w którym jestem. Właśnie otworzyłam swoje biuro w ciekawym kompleksie Pod Ciśnieniem. To dla mnie duży krok, do którego długo dorastałam. Nauczyłam się dzielić pracą, nie tyle zrzucać na kogoś odpowiedzialność, ale zaufać na tyle żeby studio klu mogło realizować więcej projektów. Także mimo wielu nieprzespanych nocy, zdecydowanie było warto.
Z czasem nauczyłam się tego, że w życiu nie chodzi o to żeby się czegoś przyczepić i po prostu to robić. Możesz robić wszystko co chcesz – jeśli robisz to dobrze i czujesz, że się w tym spełniasz.
Projektujesz przestrzenie komercyjne i prywatne, jesteś niezłym grafikiem, jesteś dobra z matmy [znowu śmiech]. Co jest najbardziej Twoje? W czym czujesz się najlepiej?
KLU: W sferze zawodowej to wszystko się fajnie łączy. Projektowanie graficzne bardzo pomogło mi w realizacji największych projektów tj. Surowiec, DO JUTRA czy Panczo. Odpowiadałam tam nie tylko za warstwę projektowo-wnętrzarską, ale za całą identyfikację wizualną. Zdarza się, że wymyślałam też nazwę lokalu. Takie kompleksowe podejście do projektu pozwala na większą wolność twórczą. Można przypomnieć sobie czasy studiów, gdzie nie mieliśmy ograniczonego budżetu, a limitem projektowania była jedynie funkcjonalność i nasza wyobraźnia. Surowiec i do jutra – to były projekty krojone od podstaw, łącznie z logotypem, z nazwą i taka praca odpowiada mi najbardziej.
A co jest najbardziej moje? Czerpię inspirację z wielu źródeł, ale przede wszystkim z grafiki. Bardzo lubię różnego rodzaju kontrasty, linie. Robiąc zdjęcia moich projektów można zobaczyć, że jako płaski obraz to też mają swoją strukturę. Myślę, że to widoczne, że dużo bawiłam się grafiką zanim weszłam w architekturę. To się przenika.
Masz jakiś ulubiony projekt wśród swoich realizacji?
KLU: Hmm… najbardziej w moim klimacie jest Surowiec. Cały koncept tego miejsca od początku mi się bardzo spodobał. Miało powstać coś na miarę klubogalerii, miejsca gdzie muzyka spotyka się ze sztuką, gdzie mają się spotykać ludzie. Taka zupełnie nieograniczona kartka, na której można było się popisać od samego początku. Zastanawialiśmy się nad sama koncepcja miejsca wspólnie z inwestorem: Jak ma wyglądać, na czym się opierać, jak ludzie mają się tam zachowywać. Co ma być głównym motywem działania tej przestrzeni. To zdecydowanie jeden z moich ulubionych projektów, ze względu na cały proces.
Na koniec chciałam Cię zapytać o Wrocław, który w zasadzie współprojektujesz. Czym jest dla Ciebie to miasto?
KLU: Wrocław pozwolił mi być tu gdzie jestem. To miasto, które umożliwiło mi odnalezienie swojej drogi i swojej pasji. Będąc w Lubinie nie miałam świadomości, że można żyć w taki sposób. To miasto w całości mnie wchłonęło. Na początku doceniałam całkiem inne jego aspekty dużo bywało się się na imprezach, poznawało ludzi, ale to wszystko było elementem procesu. Szalony imprezowy okres, nowe miejsca i nowe znajomości – otworzyły mi ścieżkę do projektowania miejsc do których teraz sama chodzę się bawić.
Super się czuje we Wrocławiu. Nie wyobrażam sobie gdzieś stąd uciekać, zwłaszcza ze właśnie zapuściłam korzenie otwierając biuro. Wrocław oferuje masę miejsc i przestrzeni. To dynamiczne miasto, które ciągle się zmienia, również z zakresie desingersko-knajpianym – to inspiruje.