Konrad Imiela – aktor, Dyrektor Teatru Muzycznego Capitol, Przeglądu Piosenki Aktorskiej, reżyser, twórca piosenek, muzyk.

Aleksandra Pająk: Co sprawiło, że poszedł pan właśnie w kierunku aktorstwa? Jak zaczęła się ta przygoda?

Konrad Imiela: Już w szkole, w latach 80-tych byłem członkiem 111 Artystycznej Drużyny Harcerskiej w Starachowicach. Pisaliśmy piosenki, jeździliśmy na festiwale, wystawiliśmy własne spektakle teatralne. Planowałem zostać astronomem, ale coraz bardziej czułem, że dobrze mi na scenie, że to jest moje miejsce. Gdybym miał skończoną szkołę muzyczną, pewnie zdawałbym na studia muzyczne. Po maturze jedyną dla mnie opcją kształcenia w sztuce performatywnej była szkoła teatralna, jednak wcale nie miałem przekonania, że chcę być aktorem. Dostałem się na Wydział Aktorski we Wrocławiu i dopiero gdzieś na trzecim roku studiów tak naprawdę zainteresowałem się aktorstwem, poczułem w tym frajdę. Później teatr wciągnął mnie bez reszty.

konrad imiela

Czy miał pan wtedy swój własny wzór do naśladowania?

Konrad:  Wierzę w naukę zawodu artystycznego od mistrzów, taki system czeladniczy. Dla mnie jedynym z takich mistrzów była Ludmiła Mazurkiewicz, teatrolog. Prowadziła naszą drużynę artystyczną. W szkole teatralnej we Wrocławiu miałem dwoje mistrzów – to była Teresa Sawicka – aktorka, wykładowczyni, miałem z nią zajęcia ze scen współczesnych, oraz Wojciech Kościelniak, z którym miałem piosenkę.  Później, w teatrze, zetknąłem się z wybitnymi reżyserami, z Jerzym Jarockim, Jerzym Grzegorzewskim, Krystianem Lupą, Krzysztofem Warlikowskim, który reżyserował nasz dyplom w PWST, Stanisławem Radwanem – kompozytorem. To byli moi mistrzowie. W tej chwili trudno jest mi znaleźć taką osobę, która byłaby moim artystycznym sterem. Raczej mam przyjaciół, bezkompromisowych artystów, w kontakcie z którymi weryfikuję moje pomysły, utwierdzam się w nowych ideach, czasem je odrzucam. Wydaje mi się, że na tym też polega pewnego rodzaju dojrzałość, że wychodzimy spod ręki mistrzów, autorytetów i jesteśmy w stanie sami decydować, podejmować świadome decyzje, co do naszych działań, naszej przyszłości.

 

konrad imiela

Skąd czerpie pan inspirację?

K: Dla mnie zawsze największą inspiracją jest każda zmiana otoczenia. Dlatego też polecam wszystkim, szczególnie tym, którzy zajmują się sztuką, żeby serwowali sobie zmianę otoczenia, zmieniali miejsce pracy, życia, chociaż na jakiś czas. To jest naprawdę bardzo inspirujące.

Skąd bierze pan w sobie energię i motywację, by ciągle szukać nowych wyzwań i nowych dziedzin sztuki?

K:  Jestem artystą, w związku z tym do życia jest mi potrzebna twórczość. Nie potrafię bez niej funkcjonować. Ciągle chodzi mi coś po głowie, jakiś utwór muzyczny, nowy spektakl teatralny, piosenka czy tekst, nowe przedstawienie, zaproszenie wybitnych twórców, by zrobili coś w Capitolu. Taka jest moją natura i to jest dla mnie organiczne. Jako dyrektor teatru mogę powiedzieć, że zawsze motywacją dla mnie jest satysfakcja publiczności, kiedy widzę stuprocentową frekwencję na niemal wszystkich przedstawieniach, kiedy dowiaduję się jak szybko rozchodzą się bilety, kiedy jestem świadkiem oklasków, często na stojąco, rozentuzjazmowanej publiczności.

konrad imiela

O czym nie można zapomnieć wybierając swoją drogę, którą się będziemy kierować w życiu?

K: Trzeba kierować się swoją pasją. Nie można robić czegokolwiek wbrew sobie.  Prędzej czy później zaczniemy się męczyć, jeśli postawimy tylko na praktyczny wymiar kształcenia z pominięciem pasji. W życiu chodzi przecież o to, żeby być szczęśliwym. Nie będziemy do końca szczęśliwi jeżeli siebie naginamy, gwałcimy swoje prawdziwe apetyty. Trzeba iść w swoich wyborach za sercem.

Jak to się stało, że związał się pan z Teatrem Muzycznym Capitol?

K:  Mój przyjaciel, Wojciech Kościelniak, reżyser, u którego zagrałem w ponad dwudziestu przedstawieniach, został dyrektorem Teatru Muzycznego Operetki Wrocławskiej, bo tak się wtedy nazywał ten teatr, w 2002 roku. Zaprosił mnie do zespołu. Byliśmy dość mocno doświadczeni w pracy ze sobą, więc z ogromną radością przyjąłem tę propozycję. Byłem aktorem etatowym, a później, kiedy Wojtek zrezygnował, prezydent Dutkiewicz wpadł na pomysł, żeby to mnie zaproponować tę funkcję. 

konrad imiela teatr muzyczny capitol

Największe wyzwanie, z którym musiał się pan zmierzyć jako Dyrektor Capitolu?

K:  Patrząc na te najważniejsze fakty, było to przeprowadzenie całego procesu przebudowy teatru. Oczywiście za tym stoi mnóstwo ludzi, którzy na każdym etapie nadzorowali ten proces, cieszę się, że świetnie się to udało. Patrząc na emocje – zwalnianie z pracy kolegów. Trzeba być w zgodzie ze sobą i być uczciwym. Jeśli zostałem powołany na to stanowisko, czasem muszę podejmować drastyczne decyzje dotyczące obsady czy twórców. Jeżeli coś nie idzie, muszę w porę to powstrzymać. Wciąż jestem aktorem Capitolu i jest to specyficzna sytuacja, kiedy przyjaźnię się z wieloma osobami i jednocześnie nimi zarządzam. Kilka razy zdarzyło się, że musiałem kogoś z nich zwolnić. To było chyba najtrudniejsze, odchorowywałem to długo.

Czym przede wszystkim kieruje się pan przy tworzeniu repertuaru?

K:  To jest wypadkowa potrzeb publiczności, zespołu i rozwijania drogi repertuarowej teatru. Staram się robić przedstawienia oryginalne, nowe, pierwsze, prapremiery zamawiane u wybitnych twórców. Do tego przyzwyczailiśmy naszą publiczność, rzadko kiedy sięgamy po hity broadwayowskie. Broadwayem rządzą pieniądze, tam królują komercyjne spektakle, które przede wszystkim muszą napchać kieszenie producentów, sztuka jest na drugim planie. Prowadząc instytucję publiczną powinno się myśleć o tym, żeby rozwijać widzów i sztukę. Na przykład 6-7 lat temu, kiedy planowaliśmy otwarcie teatru po przebudowie, razem z Wojtkiem Kościelniakiem, reżyserem premiery otwierającej nowy Capitol, wymyśliliśmy „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa. Wiele osób odradzało mi to, sugerując, żebym otworzył jakimś wielkim broadwayowskim hitem. Ja bardzo wierzyłem w ten pomysł, bo wierzę w naszą publiczność, i co się okazało? Nasi widzowie doskonale to zrozumieli. Bilety rozeszły się w mgnieniu oka i do tej pory ten tytuł cieszy się olbrzymim powodzeniem, zagraliśmy ponad sto przedstawień ze średnią frekwencją 100%! W związku z tym mam wrażenie, że trochę wychowaliśmy, wyedukowaliśmy naszą widownię. Widzowie chcą przyjść do Capitolu po to, żeby dać się uwieść inscenizacji, przystępnej i  atrakcyjnej formie scenicznej, a jednocześnie treść naszych spektakli nie jest obyczajową błahostką. Po to mamy kilka scen z widowniami o różnych pojemnościach, żeby intrygować naszą publiczność na różnych poziomach artystycznego ryzyka.

konrad imiela

Cała pana działalność artystyczna to niewątpliwie sukces, czy ma pan swój własny przepis na niego?

K:  Nie umiem odpowiedzieć jaka jest uniwersalna recepta na sukces. Mogę mówić tylko o własnych doświadczeniach. Poza tym dla każdego coś innego będzie sukcesem. Moim obowiązkiem, jako dyrektora, jest zapewnić sukces zarządzanemu przeze mnie teatrowi. Postrzegam go w kategoriach artystycznych, nie finansowych. Jako artyści nie możemy stać się niewolnikami zarabiania pieniędzy, to zabija sztukę. I dlatego należy cenić mecenat publiczny, który daje wolność artystycznych wyborów.

Jakie są pana plany na przyszłość? Ma pan jeszcze jakieś marzenia związane z dorobkiem artystycznym?

K:  Chciałbym kiedyś zrobić musical dotyczący Himalajów, himalaistów, relacji ze szczytem – góry i możliwości. Od dawna o tym myślę, ale jeszcze nie jestem gotowy. Na razie buduję sobie fundament pod kreacyjną pracę, czytam książki i oglądam filmy. Nie cierpię na brak pomysłów. Kilka dni temu skończyłem pracę nad spektaklem „Polska woda”, myślałem o nim od pięciu lat, to bardzo ważny dla mnie projekt. Rozpocząłem też pracę ze studentkami ostatniego roku naszego studium, z którymi robię przedstawienie z piosenkami z filmów Quentina Tarantino. Przedstawienie dotyczące PMSu, czyli tych kilku dni przed okresem, kiedy kobieta bywa tak rozdrażniona, że może stać się postacią z filmów Tarantino. W przyszłym roku będę reżyserował duże widowisko na dużej scenie Capitolu, będziemy obchodzić 90-lecie naszego budynku. To są moje najbliższe plany.

Jaki jest według pana wizerunek Wrocławia?

K: Kiedy w 1989 roku przyjechałem do Wrocławia, to miasto jawiło mi się jako bardzo otwarte, odważne. Szkoła teatralna była na Krzykach, na każdym kroku spotykało się jeszcze lwowiaków, rozmownych, życzliwych. Oczarowało mnie to miejsce i trwam w tym stanie do dziś. To wciąż bardzo młode, gorące, pełne dobrej energii miasto.

 

 Zdjęcia do artykułu wykonała Kasia Bielak.

Chcesz poznać inne inspirujące osoby z Wrocławia? Bądź na bieżąco!

 

Categories: Ludzie

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *