Papierowe Sztuki tworzą Weronika i Piotr – małżeństwo z zacięciem do prac introligatorskich. Dzięki połączeniu papieru i cudownych tkanin postanowili stworzyć z tego duetu coś, co pozwoli zatrzymać wspomnienia w pięknych oprawach.
Alicja Mękarska: Skąd pojawiło się w was zacięcie do prac introligatorskich?
Weronika: Brałam udział w kursie fotografii w Ośrodku Postaw Twórczych, w którym ostatnim elementem było zrobienie książki fotograficznej.I tam się wszystko zaczęło…
Robię dużo zdjęć, wiele na aparacie analogowym i problemem było dla mnie to, że nie miałam gdzie ich wklejać, bo oferta albumów w sklepach jest bardzo skromna. Poszukałam trochę w internecie i postanowiłam je robić sama. Zaczęło się od tworzonych przeze mnie albumów scrapbookingowych. Pewnego dnia natknęłam się na japońskie szycie książek, pokazałam je Piotrkowi, który natychmiast się zachłysnął i zaczął rysować swoje wzory szycia. Długo pracowaliśmy nad znalezieniem właściwych rozwiązań i długo się uczyliśmy (warsztaty, książki, internet). Dopiero w tym roku byliśmy na warsztatach u mistrza pracy introligatorskiej. Nauczyliśmy się wielu nowych rzeczy, to było bezcenne doświadczenie! Dotychczas pracowaliśmy metodą prób i błędów.
I jak to przerodziło się w Papierowe Sztuki?
Weronika: Początkowo robiłam albumy tylko dla koleżanek.
Piotr: Przyjaciele i znajomi…
Weronika: Założyłam stronę na Facebooku i zaczęłam publikować zdjęcia wykonanych albumów. To właśnie na Facebooku zaczęli znajdować nas pierwsi klienci, którzy byli spoza grona naszych znajomych.
Piotr: Sklep internetowy otworzyliśmy dopiero po roku działalności.
Wszystko rozwijało się małymi krokami. Pojechaliśmy kilka razy na targi.
Zaczynaliśmy od zamówień indywidualnych przyjmowanych na Facebooku. Z czasem
postawiliśmy stronę internetową
i kontakt z klientem przenieśliśmy na maila. Wykonywanie albumów, zdjęcia
produktów, obsługę klienta, pakowanie przesyłek i wiele innych czynności
robiliśmy we dwoje.
Dziś w obsłudze klienta pomaga nam Joanna, a w pracowni też nie jesteśmy już tylko we dwoje.
Czy przy decyzji o rozpoczęciu biznesu
postawiliście wszystko na jedną kartę
i zdecydowaliście się całkowicie poświęcić Papierowym Sztukom, czy jednak
mieliście gdzieś z tyłu plan B?
Piotr: Dużo rzeczy się na to złożyło, ale wszystko razem spowodowało, że decyzja sama ze mnie wypłynęła i zrezygnowałem z etatowej pracy w korporacji.
Weronika: Na początku było trudno… Największy był strach. Piotrek miał pracę, która dawała nam dużo profitów. Żyliśmy w takiej wygodnej “bańce”, a potem pojawiła się decyzja, że rezygnujemy z tego i przechodzimy w taki etap jaki jest teraz, czyli tyle ile wypracujemy, tyle mamy, ile zaoszczędzimy i jak zaplanujemy wakacje, takie możemy mieć. Ja się tego bardzo bałam, bo to był prawdziwy skok na głęboką wodę.
Piotr: Ja myślałem, że jeśli to nie wyjdzie to znajdziemy sobie jakąś inną pracę – mamy pracowite ręce i trzeźwe głowy.
Weronika: Mocną stroną naszego duetu jest głowa mojego męża i jego
zdolność liczenia w Excelu. Decyzja o zmianie była poparta obliczeniami na
miesięczne wydatki i tym ile potrzebujemy zarobić. Prowadzenie takiej firmy to
w dużej mierze umiejętność liczenia i świadomość, że nie jest to tylko
artystyczna praca. Mam przekonanie, że jak to nie wyjdzie to mogę pójść do
innej pracy. Nie robię z tego żadnej tragedii, bo gdybym ciągle się martwiła,
że coś nie wyjdzie, nie cieszyłabym się tą pracą.
Piotr: Trzeba o tym myśleć w trybie ciągłym, co zrobić aby było dobrze. Ja też
mam takie przekonanie, że na razie jest dobrze, a jak przestanie tak być, to po
prostu zmienimy to i pewnie wymyślimy coś innego.
Weronika: Wszystko co mamy, kupiliśmy ze swoich oszczędności – wszystkie narzędzia i maszyny, które nam pomagają pracować. Potem, część tego co zarabialiśmy przeznaczyliśmy na inwestycje. Zaczynaliśmy od jednego nożyka i linijki. (śmiech)
Czy wprowadzenie do oferty nowych produktów jest wymagające?
W: Jest, bo początkowo muszę zrobić wiele produktów próbnych. Każdy nowy produkt to zainwestowane pieniądze. Mam taką taktykę, że nie pokazuję nikomu produktu, tylko kieruję się swoją intuicją. Zanim jednak cokolwiek zrobię rozmyślam, długo… chyba czasem za długo. Wprowadzanie nowego produktu jest bardzo stresujące, bo gdy przychodzi dzień premiery nagle zalewają mnie myśli, czy na pewno będzie się to podobało komuś jeszcze. Dzień przed premierą zawsze spisuje produkt na straty, a Piotrek się wtedy wkurza. (śmiech) Przygotowuję produkty z serca, ale robię je dla innych, więc powinnam trafiać też w inne serca, nie tylko w swoje.
Czy trudno jest wam łączyć te dwie sfery życia – zawodową i prywatną?
P: Nie pozabijaliśmy się, więc jakoś sobie dajemy z tym radę. (śmiech) Było trudno… Tym bardziej, że poprzedni schemat naszego życia był zupełnie inny, bo ja większość czasu przebywałem w Warszawie i przyjeżdżałem tylko na weekendy. Taką wtedy miałem pracę.
W: Teraz przeszliśmy w tryb spędzania ze sobą większości czasu. Dlatego też uciekliśmy z pracy w domu. Od kiedy przenieśliśmy się do pracowni i wychodzimy z jednego miejsca w drugie, jest nam łatwiej to pogodzić, bo pewną część odcinamy i zostawiamy za sobą. Dom jest znów tylko i aż domem. Nie nauczyłam się jeszcze, że nie należy przenosić kłótni z domu do pracy i na odwrót. Potrafię się zdenerwować nawet o zły kolor nitki (śmiech), a to nie wynika z pomyłki przy pracy, tylko ze sprzeczki przy śniadaniu.
P: Zdecydowanie odkąd panuje podział pracownia-dom, jest nam dużo lepiej. To tak duża różnica między tym, co było jak pracowaliśmy w domu, że nawet nie mam ochoty wracać do tego pamięcią. Budzę się rano i mam zapał do pracy, wcześniej po przebudzeniu widziałem w sypialni tylko stertę rzeczy do zrobienia.
Czy taka wspólna praca jest dla wszystkich par?
P: Nie, absolutnie.
W: To jest zdecydowanie próba dla związku. Pierwszym testem dla naszego było urodzenie się dziecka, a drugim otwarcie wspólnego biznesu. Teraz zaryzykuję stwierdzeniem, że na taki krok trzeba być tak samo gotowym jak na przyjście dziecka. Będą wzloty i upadki, przechodzi się wspólnie przez wielkie radości, ale i bardzo stresujące momenty i nie można od siebie uciec, bo jesteśmy w tym oboje. Tu nie ma pasażerów na gapę… I trzeba nauczyć się dostrzegać moment, w którym w jednej ze sfer życia należy odpuścić i wybrać priorytet. A priorytet ma to do siebie, że jest w liczbie pojedynczej.
Jak udało wam się znaleźć to wymarzone biuro?
W: Znalezienie lokalu było mega trudne.
P: Naszym najważniejszym kryterium było to, że ma być ciepło i sucho, bo przecież pracujemy z papierem. Poza tym musiał być blisko od domu – chciałem móc wsiąść na rower i w 10-15 minut dojechać do pracy, odwożąc po drodze syna do przedszkola, a fakt że mamy sporo narzędzi i trochę brudzimy, sprawia że takie typowe biuro odpadało. Zatem znalezienie lokalu było trudne.
W: Lokale we Wrocławiu są drogie, więc jak masz świadomość tego ile musisz zarobić w ciągu miesiąca, żeby opłacić czynsz to zastanawiasz się dobrze kilka razy. W pewnym momencie szukania lokalu byłam tak zrezygnowana, że pewnego wieczora wpisałam w Google hasło: “Lokal wynajmę Wrocław TANIO”, wyskoczył mi wynik, który sprawił, że następnego dnia przyjechaliśmy odwiedzić to miejsce i od razu się zakochaliśmy.
Co jest dla was najważniejsze w dobrze wykonanym albumie?
Weronika: Musi być dobry jakościowo, czyli szyty i starannie wykonany. Bardzo dbamy o jakość wykonania, można powiedzieć, że mamy na tym punkcie małego świra. A przede wszystkim miarą dobrze wykonanego albumu jest zadowolony klient. Niepowtarzalność to również rzecz, na którą kładziemy ogromny nacisk. Robimy albumy na miarę – zgodnie z życzeniem klienta. Korzystamy z tkanin, którym często dajemy drugie życie i są one nie do powtórzenia. Jest masa tkanin, które już mają swoją historię, dlatego bardzo lubimy je wykorzystywać.
Czy przy tworzeniu marki zajmującej się produkcją ręcznie robionych albumów nie obawialiście się faktu, że ludzie wywołują coraz mniej zdjęć?
W: Jak zaczynałam rozwijać Papierowe Sztuki, to żyłam w przeświadczeniu, że skoro ja tak kocham wywoływać zdjęcia i wyklejać albumy, to inni też tak mają, co było bardzo naiwnym myśleniem. Tutaj powinien pojawić się cytat z mojego męża: „bo tobie się wydaje, że jak ty coś tak kochasz to inni ludzie też.” Na szczęście, po pewnym czasie, okazało się, że jednak jest trochę ludzi podobnych do mnie i do nich zaczęłam docierać. A pozostałych postanowiłam zarazić swoją miłością do albumów tradycyjnych.
P: Zdjęcie jest teraz wiodącym środkiem przekazu, ale pomimo wszechobecnej cyfryzacji, mam wrażenie, że ludzie jednak czują potrzebę powrotu do rzeczy namacalnych, ponadczasowych, trwałych.
W: Mam poczucie, że gdy ktoś chociaż raz spróbuje wykleić sobie album tradycyjny to na pewno się tym zarazi. Myślę, że niepowtarzalne, jakościowe i personalizowane produkty są cenne i pożądane.