Znamy już toruńskie pierniki czy krakowskie obwarzanki. Nadszedł czas na wrocławskie praliny. Vroclinki to przeróżne smaki zamknięte w czekoladowej formie. Zachwycają nie tylko połączeniami smakowymi oraz dekoracyjnym wyglądem, ale również historią, która stoi za każdą z pralin. Poznajcie Agnieszkę, która wraz z niezawodnym zespołem tworzy lokalny produkt, który docenią najbardziej wymagający klienci.
Mateusz Gargula: Jak zaczęła się Twoja przygoda z czekoladą?
Agnieszka Partyka: Było to bardzo dawno temu. Moja teściowa pracowała w dużej fabryce czekolady i za każdym razem kiedy opowiadała, jak powstają te czekoladowe smakołyki bardzo mnie to interesowało. Kupiłam formy i tworzyłam swoje czekoladki — dla znajomych i rodziny. W związku tym, że pracuję w branży gastronomicznej, przez zupełny przypadek trafił do mnie technolog, który zaproponował szkolenie z wyrobu czekolady. Oczywiście zgodziłam się od razu i wszystko nabrało niebywałego tempa. Odbyłam szkolenia w Polsce, Niemczech, Belgii i zaczęłam swoją wymarzoną czekoladową przygodę, która stała się sposobem na biznes.
Vroclinki. Jak wpadliście na taką nazwę?
A: Nazwę i logo firmy (stylizowany ratusz wrocławski) wymyśliła pani Renata Krzyżaniak – wrocławski grafik i wykładowca Uniwersytetu SWPS, do której zwróciłam się o pomoc. Od samego początku oczywiste było, żeby marka kojarzyła się z miastem, w którym mieszkam i pracuję. Uwielbiam Wrocław i nie wyobrażałam sobie innej nazwy, pomimo kilku różnych propozycji. Tak powstały Vroclinki, czyli nowe słowo wynikające z połączenia Wrocławia i pralinek.
Co jest dla Ciebie najważniejsze w tej działalności?
A: Tak naprawdę najważniejsza jest uczciwość w produkcie. Nie sztuką jest odtwarzać czy powielać coś, co robią inni. Można również stosować gotowe nadzienia, idąc na łatwiznę. Nie o to mi chodzi. Chcę tworzyć swój smak, jakość i rozpoznawalność — żeby nazwa Vroclinki kojarzyła się z prawdziwą jakością produktu. Najważniejsze dla mnie jest przekazanie klientom, jak ważne elementy składają się na pralinkę, która ma kruchy czekoladowy korpus i mnóstwo pysznego nadzienia. Taką praliną trzeba się delektować i czerpać z tego przyjemność. Wszystkie smaki, które tworzę, opracowywane są od zera. Gotuję i próbuję, nie korzystam z gotowców. Prace nad serią kwiatową to dwa miesiące codziennego gotowania suszu kwiatów, żeby odkryć, które najlepiej smakują i które rzeczywiście da się zamknąć w czekoladce.
Niekiedy spotykam się z informacją, że coś nie smakuje tak, jak klient zna to z codziennych produktów. Nie wzmacniamy smaków aromatami czy też „polepszaczami”. Smak czekoladek z pistacją zna każdy, ale u nas są to prawdziwe sycylijskie pistacje i okazuje się, że taka pralina smakuje całkiem inaczej niż ta, którą dostaniemy w każdym sklepie. Byliśmy na targach, na których podszedł do nas pewien Włoch i spróbował czekoladek. Był bardzo zaskoczony faktem, że jest to prawdziwy smak, który zna z rodzinnych stron.
Skąd czerpiecie inspiracje, tworząc nowe praliny?
A: Myślę, że głównie z życia oraz z upodobań smakowych rodziny i przyjaciół. Pomysł na serię kwiatową narodził się na wiosnę, wraz z powstaniem Vroclinek. Za oknem pojawiły się kwiaty — stworzyliśmy więc serię kwiatową. Pomysł był taki, żeby w prezencie zamiast kwiatów obdarować kobiety czekoladkami o smaku kwiatów. Często pytam osoby, z którymi rozmawiam jakie są ich ulubione smaki. W ten właśnie sposób powstały smaki firmowe. To te ulubione rodziny i przyjaciół: solony karmel, pistacja, marcepan, czarna porzeczka z malinami czy też wytrawne czerwone wino z rozmarynem. Przy tworzeniu pralinek trzeba mieć do tego przekonanie. Jeżeli jakiś smak mi nie wychodzi lub budzi pewne wątpliwości, zmieniam go. Teraz pracujemy nad serią historyczną smaków Wrocławia. Chcemy pokazać smaki, jakie kiedyś gościły we Wrocławiu, o których nie zawsze się dziś pamięta.
Dostaję również zamówienia indywidualne, niekiedy bardzo wyszukane. Staramy się wtedy, żeby sprostać oczekiwaniom klienta. Stworzyliśmy na przykład serię alkoholową. Dostałam od klientów sześć różnych alkoholi, aby stworzyć czekoladki dla koneserów. Każdy korpus czekoladowy miał kolor odpowiadający danej butelce. Piękna kolekcja i do tego pyszna. Podobnie było z innym festiwalem, gdzie połączyliśmy boczek z czekoladą Venezuelą. Zaskakująco pyszne i budzące zachwyt oraz duże zainteresowanie smakoszy. Czekolada daje nieskończenie wiele możliwości, jeśli chodzi o połączenia smakowe.
Każda Wasza czekoladka wygląda jak małe dzieło sztuki – jak wygląda proces ich tworzenia?
A: Praca nad pralinkami zaczyna się zawsze od ustalenia smaku, jaki chcemy stworzyć. Kolejnym etapem jest wybór odpowiedniej formy, kształtu oraz wzoru — jak ją pokolorować, żeby kojarzyła się z zawartym smakiem. Jeśli chodzi o samą produkcję, odbywa się to bardzo sprawnie. Głównie dzięki osobom, z którymi pracuję. Produkcję ogarnia Bartek, który uwielbia pracę z czekoladą. To on nauczył mnie jak rozpoznawać różne nuty smakowe w rodzajach czekolady. Tworzy nowe smaki, nowe figury, obserwuje najnowsze trendy i tak naprawdę daje mi przykład jak pracować z czekoladą. Jest też Asia, która dba o kwestie wizualne i estetyczne. Ma ogromne zdolności manualne. Praca na produkcji to prawdziwa satysfakcja i przyjemność. Mamy ogromną radość każdego dnia pracy. Sprzedażą w kawiarni zajmują się dziewczyny Ela i Wiola, które są bardzo zaangażowane w to, żeby polecić klientom odpowiednie smaki. Doradzają, zachęcają i mają ogromną wiedzę na temat naszych czekoladek — znają skład i połączenia smakowe.
Jest jeszcze jeden zespół: ten odpowiedzialny za eventy, w których bierzemy udział. Bliźniaczki Beata i Jagoda oraz Daniel (mój osobisty mąż) dbają o to, żeby nasze Vroclinki poznało i pokochało jak najwięcej osób. Pakują, transportują, układają, przekładają i zachęcają do spróbowania. Są perfekcjonistami i zawsze wszystko musi być na najwyższym poziomie. Składy i wszystkie szczegóły dotyczące pralinek znają równie dobrze jak ekipa z produkcji.
Dla kogo są Vroclinki?
A: Vroclinki są dla wszystkich. Sprawdzą się zarówno jako prezent, zapakowane w eleganckie, ekologiczne pudełka, ale też poprawią nam humor na co dzień. Firmy zabierają nasze praliny w ramach prezentów jako produkt, którym mogą się pochwalić, jadąc za granicę. Miałam też taką sytuację, że jeden klient zamówił czekoladki dla swojej narzeczonej na zaręczyny. Poleciłam wtedy kwiatowe — prezent jak znalazł na tę okazję. Na drugi dzień Pan znowu zadzwonił i poprosił o jeszcze jedno pudełko pralinek, bo tamtym nie mógł się oprzeć i zjadł je sam.
Macie w ofercie też kolekcję wegańską. Jak bardzo różni się od pozostałych?
A: Tę serię było zdecydowanie trudniej stworzyć i tak naprawdę cały czas ją poprawiam. Wydawałoby się to proste: zastąpić śmietanę czy mleko roślinnymi, jednak czekolada jest bardzo wrażliwa i różnie reaguje na takie zmiany. Próbuję różnych rzeczy, żeby smak był atrakcyjny. Ma być wegańsko i przepysznie. A jeśli już coś wyjdzie, jest podwójna satysfakcja. Często klienci nie zdają sobie sprawy, że dany smak jest wegański, a jednak dla nich niepowtarzalny i smaczny. Jedyne czym się różnią, to kwestia wizualna — nie są kolorowe. Chociaż dostaję ostatnio dużo wiadomości i rozważam wprowadzenie barw do tej serii.
Vroclinki pochodzą z Wrocławia — jak się tu pracuje? Czy Wrocław to dobre miejsce, by otworzyć swój biznes?
A: Myślę, że każde miejsce jest dobre, aby otworzyć biznes, jeśli się wie, co chce się robić i robi się to z pasją i sercem. Wrocław jest o tyle trudny, że jest tu wiele osób, które podróżują. Znają świat i to, co pojawiło się na rynku. Z drugiej strony jest to dla mnie dobre, bo kiedy doceniają mój produkt, wiem, że robię coś naprawdę dobrze. Z biznesowego punktu widzenia dobre jest to, że klient, który się zna, jest w stanie zapłacić odpowiednią cenę za produkt wysokiej jakości. Nie trzeba przekonywać wrocławian do takich produktów.
Otwierając Vroclinki Cafe moim celem było stworzyć przestrzeń nie tylko do sprzedaży czekolady, ale również do spotkań w kameralnym i spokojnym miejscu. Za projekt i aranżację odpowiadała Ola (Kanako) z Adveron Factory. Każdy może wpaść po pralinkę lub więcej, usiąść na dłużej i porozmawiać, delektując się pyszną gorącą czekoladą i atmosferą tego miejsca. Sama również uwielbiam tam przebywać i zajadać słodkości.
Czy uważasz, że pod względem społeczności Wrocław to miasto, które wspiera?
A: Wszędzie znajdą się ludzie otwarci i chętni do pomocy, ale i tacy, którzy nie chcą zdradzać swoich sekretów i dzielić się tym, jak do czegoś doszli. Oczywiście to szanuję. W branży gastronomicznej jest naprawdę dobrze. Te relacje są fajne, a na osoby, które spotkałam do tej pory na swojej drodze, mogę liczyć. Wspieramy się nawzajem — na przykład, kiedy ktoś z nas dostanie bardzo duże zamówienie — udostępniamy sobie opakowania czy wysyłamy produkty. Wychodzę z założenia, że zawsze może się wydarzyć coś niespodziewanego i trzeba sobie pomagać.
A jakie są Wasze plany na przyszłość?
A: Na pewno ważnym elementem jest dokończyć serię historyczną. Rozbudować ofertę wrocławskich smaków z obecnych pięciu do końcowych piętnastu. Drugim celem jest znaleźć się w centrum, bo jednak nasz lokal na ul. Krzyckiej jest przytulny, ale mały. To miejsce na południu miasta i często słyszymy, że jest za daleko i „za długo” przez korki. Dodatkowo na pewno stworzymy nowe smaki, nowe historie, a także inne sposoby na czekoladę — podążamy za różnymi rozwiązaniami i nowatorskimi metodami produkcji.