Magdalena Kostyszyn znana jako autorka profilu Chujowa Pani Domu, prywatnie matka, z wykształcenia dziennikarka i literatka. Na swoim blogu walczy ze stereotypami, pomaga zaakceptować własne słabości i uczy, jak podchodzić do życia z dystansem. Jest również autorką książki “Ch…owa Pani Domu”, która sprzedała się w ponad 50 tysiącach egzemplarzy. Równocześnie prowadzi blog osobisty venilakostis.com oraz pracuje we wrocławskim kolektywie “be frank!”.
Alicja Mękarska: W momencie gdy zaczynałaś blogować nie było jeszcze to tak popularne, a konkurencja z pewnością była o wiele mniejsza. Co cię jednak skłoniło do pójścia w tym kierunku i czy od razu wiedziałaś, że praca w internecie to coś, czym chcesz się zajmować na co dzień?
Magdalena Kostyszyn: Swój pierwszy blog zaczęłam pisać, kiedy miałam 15 lat, więc jestem w tej branży ponad połowę swojego życia. Od zawsze miałam potrzebę dzielenia się z innymi swoimi przemyśleniami, nie byłam też typem, który pisze “do szuflady”, potrzebowałam audytorium i jakiejś odpowiedzi zwrotnej. Nie zastanawiałam się wtedy, w jaki sposób blogerzy będą postrzegani za kilkanaście lat i że będzie to normalny zawód. Kończąc podstawówkę powiedziałam koleżankom: “Zobaczycie, kiedyś będę znaną dziennikarką.” Zostałam blogerką…
Alicja: W swojej książce napisałaś “Jestem szczęśliwa, a potem wchodzę do internetu”. Co jest według ciebie największą wadą i zaletą tego medium?
Magdalena: Większość z nas ma tendencję do porównywania się z innymi, sama tak robię – a to dołuje i jest zachowaniem zupełnie bez sensu. Znalazłam na to sposób – przestałam obserwować wszystkie te profile, które sprawiały, że czułam się gorzej i teraz mam spokój.
Za największą zaletę Internetu uważam natomiast dostępność – to, że mamy wgląd do absolutnie wszystkiego. Kiedyś to było niewyobrażalne. Minusem są na pewno hejterzy – osoby, które krytykują i czują się bezkarne. Są anonimowi i naprawdę potrafią utrudnić komuś życie. Działam w internecie naprawdę wiele lat i często wydaje mi się, że jestem już uoodporniona na krytykę, a to nieprawda – jeden negatywny głos potrafi zepsuć mi cały dzień.
Prowadzisz własnego bloga, ale również pracujesz w agencji PR. Czy doświadczenie w blogowaniu pomogło ci w tej pracy?
M: Bardzo. Z jednej strony to, że jestem i blogerką, i pracuję w agencji pomaga mi w kontaktach z innymi agencjami PR. Wiem, co jest dla nich ważne i na co zwracać uwagę, np. w umowach. Jako PR Managerowi, który odzywa się do innych influencerów też jest mi łatwiej, z tego względu, że jestem np. w stanie wybić klientowi bardzo szybko jakiś pomysł z głowy, wiedząc że to po prostu nie przejdzie, orientuję się, jakie są stawki na rynku, więc jestem w stanie oszacować szybko potrzebny do kampanii budżet. Istniejąc w obu środowiskach zdarza się, że ktoś mnie rozpozna – to od razu skraca dystans między nami i szybciej ustalamy szczegóły współpracy.
Co wpływa na bycie dobrym w pracy w social mediach? Z pewnością nie jest to wiedza, którą można nabyć w szkołach, gdzie więc jej szukać?
M: Ja wiedzę czerpałam głównie z praktyki. Zaczynałam jako szafiarka (na blogu Venila Kostis) i tam początkowo wstawiałam swoje stylizacje, później płynnie przeszłam w stronę lifestyle’u.. W Polsce była wtedy garstka blogerów. Uczyliśmy się od siebie nawzajem – nie było żadnych reguł jak należy blogować, co wypada robić – dziś powstają książki na ten temat. Traktowaliśmy blogi z dużym dystansem, nie było ciśnienia na zarabianie, ba – nie było w ogóle mowy o zarabianiu. Jeśli ktoś ci przysłał bluzkę za 50 zł, to już był szał. Teraz nadal cały czas korzystam ze swojej intuicji, staram się nie dawać presji i trendom. Wiem, że mam stałą grupę odbiorców, dlatego nie marnuję czasu na analizowanie statystyk, dobieranie odpowiednich hashtagów, zadręczanie się tym, że powinnam budować większą społeczność. Wierzę w to, że dobre treści się zawsze obronią, chociaż jest to dość naiwne. W dzisiejszych czasach trzeba też się niestety potrafić umieć sprzedać, a w tym pomaga autentyczność i wiarygodność.
Jakie masz plany na przyszłość? Czy jest jakaś branża, z którą chciałabyś się jeszcze zmierzyć?
M: Chciałabym, aby Chujowa Pani Domu była postrzegana jako wpływowe medium – wydaje mi się, że społeczność, którą zgromadziłam ma o wiele większy potencjał, niż żeby traktowano nas na równi z Kwejkiem czy Demotywatorami. Chciałabym mieć też większy wpływ na sytuację kobiet w Polsce. Ale takim moim największym marzeniem jest po prostu pisanie i publikowanie, w różnej formie Napisałam książkę, współpracuję z Women’s Health. Dążę do tego, by moje oba blogi były narzędziami, które pomogą mi w przyszłości zaistnieć w roli autorki i pisarki.
Na swoim blogu walczysz z wizerunkiem “Perfekcyjnej Pani Domu”. Czy są jednak sytuacje w twoim życiu gdzie perfekcjonizm odgrywa istotną rolę? Czym on dla ciebie jest?
M: Niestety sama jestem perfekcjonistką i z tych moich zapędów bycia idealną osobą powstał blog ChPD. Żeby nauczyć się trochę odpuszczać, a przy okazji zarazić tym inne kobiety. Perfekcjonizm to cecha, która finalnie niszczy i nie pozwala normalnie funkcjonować. Zdarza mi się, że siedzę w domu i nie mogę się skupić z tego powodu, że mam w szafkach źle poukładane kubki czy ręczniki. Chujowa Pani Domu miała być odtrutką i dla mnie, i dla innych osób, żeby złapać do życia trochę dystansu.
W pracy staram się być perfekcjonistką, chociaż może trafniej byłoby powiedzieć, że jednak profesjonalistką – to się gdzieś ze sobą łączy. Jeśli dzięki dążeniu do perfekcyjności stajesz się lepsza i rozwijasz się, to w porządku, ale jeśli cię to dołuje i sprawia, że cały czas czujesz się niedoskonała i nie dość dobra – czas to zmienić.
Co się zmieniło w twoim życiu po urodzeniu dziecka?
M: Wszystko. Jestem osobą, która twierdzi, że po urodzeniu dziecka świat zmienia się całkowicie. Uwielbiam swoją pracę, dlatego też przez całą ciążę pracowałam (nie byłam na ani jednym dniu zwolnienia!), nie byłam też na urlopie macierzyńskim – więc te początki z maleńkim dzieckiem, kiedy trudno zrobić cokolwiek dla siebie, nie były dla mnie łatwe. Brakowało mi wyzwań. Nagle okazało się, że nie mogę robić tego, czego chcę… Dzieci zmieniają potrzeby, patrzenie na świat, nieustannie wystawiają nas na próbę cierpliwości. Z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że życie z 2-latką jest już prawie bajką. Bardzo dużo podróżujemy z Niną, nie traktujemy jej jako przeszkody przed wychodzeniem z domu i dalekimi wyjazdami.
Czy po urodzeniu dziecka inaczej ci się mieszka we Wrocławiu? Czy coś się zmieniło w postrzeganiu przez ciebie tego miasta?
M: Po urodzeniu dziecka zaczęłam więcej chodzić po muzeach i galeriach – metodą prób i błędów uznałam, że jest to dobry sposób na spędzanie przez nas wspólnego czasu. Wielu ludzi boi się chodzić po takich kulturalnych miejscach z małymi dziećmi, bo myślą, że te będą płakać albo się nudzić, ale u nas jest zupełnie odwrotnie – Nina jest zachwycona tym wszystkim, co dzieje się dookoła. Ja też jestem zadowolona – spędzam czas z córką, jednocześnie karmiąc swój estetyczny głód. Jeśli chodzi natomiast o miejsca we Wrocławiu przyjazne rodzinom z dziećmi, wydaje mi się, że nie ma ich wciąż niestety zbyt wiele.