Maksym Drabik – żużlowiec, zawodnik klubu Betard Sparta Wrocław. Zaledwie w wieku 16-stu lat rozpoczął swoją przygodę z ekstraligą. Na swoim koncie ma liczne zwycięstwa, a swojej dziedzinie poświęca się w stu procentach.

Alicja Mękarska: Jak wspominasz swoje początki we Wrocławiu?

Maksym Drabik: Początki zawsze bywają po prostu trudne. Trzeba te pierwsze chwile przetrwać po swojemu i zaklimatyzować się w nowym środowisku. Dla mnie była to przede wszystkim nowość, ponieważ nie miałem prawie żadnego doświadczenia w dyscyplinie, dla której tu przyjechałem. Tylko krótki epizod z innymi klubami np. w Częstochowie, w której się wychowywałem. Niestety, jak zdałem licencję, klub ogłosił upadłość, więc musiałem szukać innych alternatyw.

Wraz z bliskimi stwierdziliśmy, że jak mam rozpoczynać jakąkolwiek przygodę z żużlem to muszę czerpać inspirację od najlepszych. Można powiedzieć, że rzuciliśmy się na głęboką wodę, bo od razu przeszliśmy do ekstraligi. Cieszę się z tego powodu, bo WTS Sparta Wrocław jest bardzo profesjonalnym klubem i też sporo mu zawdzięczam. Myślę, że tutaj z roku na rok staje się coraz lepszy.

Twoje zainteresowanie żużlem nie było przypadkowe – można powiedzieć że masz to we krwi. Czy od zawsze wiedziałeś, że to droga którą chcesz podążać?

Maksym: Można powiedzieć, że byłem małym nygusem w dzieciństwie i do nauki nigdy mnie nie ciągnęło. Rodzice bardzo nalegali żebym poszukał lepszych alternatyw i ścieżek w swoim życiu. Mój ojciec sam doskonale wiedział z czym wiąże się żużel – jest bardzo niebezpieczny i jednocześnie łączy się z wieloma kontuzjami. Nie jest to łatwa dyscyplina , w sumie jak każda inna.  Od początku ciągnęło mnie do żużlu, a szkoła była zawsze na drugim miejscu. Pamiętam jak oglądałem Sławomira, mojego tatę, na torze i nie raz wybieraliśmy się na zawody z dziadkami tutaj, do Wrocławia. To był czas kiedy mój tata jeździł dla wrocławskiego klubu, więc bardzo pozytywnie zapamiętałem tamte miejsca, jak i stadiony. Zacząłem myśleć coraz bardziej racjonalnie i świadomie. Uznałem, że co by nie było, po prostu chciałbym spróbować tego sportu i bardzo bym żałował gdybym tego nie zrobił. Tak się złożyło, że do dzisiaj jestem w tej dyscyplinie i w życiu za nic bym się nie zamienił, bo jestem naprawdę szczęśliwy, i może to głupio zabrzmi, ale chwilowo spełniony.

Czy trudno ci było połączyć szkołę ze swoim dotychczasowym wtedy hobby?

M: Nauczyciele mnie nienawidzili, bo nie byłem łatwym uczniem, więc gdy rodzice już się pogodzili z faktem, że nie odciągną mnie od żużla, stwierdzili, że trzeba mi stworzyć wygodne warunki do tego, bym mógł się w tym rozwijać. Zaczęliśmy szukać takich szkół, które zagwarantują mi trochę swobody i będą bardziej elastyczne w stosunku do mojej osoby. Choćby się bardzo chciało, nie jesteśmy w stanie pogodzić zbyt wielu rzeczy na raz – to tak jakbyśmy mieli studiować dziennie i pracować na cały etat. Skończyłem zawodówkę w Częstochowie, i tu nie ma się czym chwalić, bo jakbym miał inne alternatywy i prowadził inne życie, to raczej bym o tym nie pomyślał, ale chciałem być bardzo sprecyzowany, dlatego zdecydowałem się poświęcić żużlowi w stu procentach.

Czy sport to ciągłe dążenie do bycia lepszym, czy jednak może nadejść moment, w którym stwierdzisz, że zrobiłeś wszystko co mogłeś?

M: Apetyt rośnie w miarę jedzenia i tak też jest w moim przypadku. Jak osiągnę to, co wcześniej sobie zaplanowałem lub o czym myślałem, to rzeczywiście później chce się więcej i ten głód ciągle narasta. Bez tego nie byłoby takiej motywacji. Ta dyscyplina jest ciężką pracą, sporo podróżujemy i poświęcamy na to całe życie. Takie cele i dążenie do czegoś więcej na pewno mnie napędza i mam nadzieję, że tak będzie cały czas.

Co jest najważniejsze w karierze sportowca?

M: Nie mam jakiegoś dużego doświadczenia, zaledwie 3-4 lata w żużlu. Na pewno sporo przeżyłem na torze i w życiu prywatnym, bo borykałem się z kontuzjami i w momencie, gdy zaczynałem obcować z tą dyscypliną sporo przeciwności losu odsuwało mnie od rozwoju. Trochę mnie to jednak nauczyło i wyciągnąłęm kilka pozytywów z tej dość niemiłej lekcji. Przede wszystkim ważna jest pasja i uwielbienie do tego co się robi.

Na pewno też sporo, sporo ciężkiej pracy… Nie ma czegoś takiego jak smykałka i talent, po prostu wszystko da się wypracować i wszystko da się pojąć.

Jaką rolę odgrywają dla ciebie kibice?

M: Myślę, że kibice to ważna społeczność w życiu sportowca. Kibice bardzo racjonalni, którzy wielbią cię na dobre i na złe – mówimy o takich osobach przede wszystkim. Może to zabrzmi trochę prymitywnie, ale ofiarują nam, przynajmniej mojej osobie, sporo uśmiechu i motywacji po przegranych zawodach i złym wyniku. W takich momentach, gdy nie idzie nam tak dobrze jakby się chciało, oni są nadal obok i dają pozytywny odzew. Na pewno jest to miłe, tak samo jak przejście się po zawodach i przybicie wszystkim piątki i zobaczenie tych wszystkich uśmiechów.

Masz jakiś rytuał przed wejściem na tor?

M: Wyjeżdżając do biegu mam taką swoją zasadę, że gdy motocykl stoi przede mną zawsze wsiadam na niego z lewej strony – to jest taka moja mała rutyna. Wolałbym się spóźnić do biegu niż wsiąść na niego nie tak, jak mam zaplanowane. Przestrzegamy też z moim teamem zasady, aby nigdy nie zakładać nowych rzeczy ani nie mocować nowych części na zawody, bo zazwyczaj wkrada się wtedy mały chochlik i psoci dookoła. Mamy też w boksie taką torbę z rękawiczkami i okularami, w której trzymamy też swoje prywaty – rzeczy, które przynoszą uśmiech, ale niech to pozostanie słodką tajemnicą (śmiech).

Jaki jest dla ciebie najtrudniejszy rywal na torze?

M: Hmm… Myślę, że najczęściej stresujemy się samym faktem zawodów i ich rangą. Choć ja staram się, co też nie jest takie proste, skupiać się na własnej osobie i na własnym teamie. Najlepiej się nie oglądać dookoła i wtedy myślę, że wszystko wychodzi okej.

Jakie jest twoje najszczęśliwsze wspomnienie z dotychczasowej kariery?

M: Chyba jak zdałem licencję. Byłem wtedy przeszczęśliwy. Stwierdziłem, że rzeczywiście jazda przynosi mi mnóstwo frajdy, dlatego byłem tak uradowany tą licencją. Niby początki i nic wielkiego, a rzeczywiście przyniosło mi to uśmiech do dzisiaj.

Zdjęcia do artykułu wykonał Mateusz Chrąchol.

Chcesz poznać inne inspirujące osoby z Wrocławia? Bądź na bieżąco!


Categories: Ludzie

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *