Spisek Jednego, Piotr Skorupski – Wrocławski muzyk, producent i DJ. Część Night Marks Electric Trio, członek Electro-Acoustic Beat Sessions. Choć wyrósł w klubowej atmosferze, to również ma jazzową duszę. W rozmowie o braku ograniczeń, przyjaźniach i o tym jaką rolę w twórczości odegrał Wrocław.
Dj, producent, członek Night Marks Electric i Eabs (Electro-Acoustic Beat Sessions,) – sporo tego. Jak udaje Ci się to połączyć?
Najważniejszą rzeczą jest to, żeby siebie nie ograniczać. Nie wchodzić w role, które w jakiś sposób mogą Cię blokować przed czymś co jest dla Ciebie naturalne. Wyrosłem w klubowej atmosferze i jest też we mnie jazzowa dusza. Uwielbiam grać na żywo. Postanowiłem kiedyś, że nie będę stawiał przed sobą takich ograniczeń.
Sprawnie łączysz jazz z hip hopem. Z pozoru totalnie różne gatunki. One się według Ciebie idealnie uzupełniają, czy może któraś jest wiodąca, a inna tylko uzupełniająca?
Jedno nie istnieje bez drugiego. Hip hop wyrósł częściowo na jazzie. Poznałem go słuchając płyt hip hopowych, jednocześnie wsłuchując się w sample, które zostały wykorzystane w tych numerach. A pochodziły one z jazzowych utworów, które zacząłem zgłębiać. Tak się zrodziła moja fascynacja jazzem. Te gatunki się cały czas przenikają. Jedni czerpią od drugich.
Ukończyłeś Szkołę Muzyczną i Akademię Red Bulla (Red Bull Music Academy Bass Camp Warsaw) jak wspominasz tamten okres?
Pobyt w Akademii Red Bulla był dla mnie przełomowym momentem. Zyskałem tam pewność siebie. To był pierwszy raz, kiedy miałem okazję pobyć z innymi artystami, którzy byli marką samą w sobie. Tam poczułem, że przynależę do tego świata. To były cztery dni spędzone z muzykami i muzyką. Zupełnie bez ograniczeń. Zawiązałem tam też dużo przyjaźni, które trwają do dzisiaj. Po powrocie do Wrocławia poczułem pustkę przez to, że Akademia dobiegła końca. Tym bardziej było to bolesne, że wróciłem do pracy za biurkiem, w korporacji. A jeśli chodzi o Szkołę Muzyczną to dzielę to na dwa okresy. Dobre i złe. Dobre, bo mogłem między innymi zagrać na koncertach Chopinowskich, a złe dlatego, że później czułem, że tracę czas. Przestało mnie to już interesować.
Zdobyłeś Fryderyka za „Chodź tu” Pauliny Przybysz. Czy to zmieniło coś w Twojej działalności/twórczości?
Bardzo mnie to zmotywowało. Statuetka stoi u mnie w pokoju, na honorowym miejscu. Zależało mi na tym, aby stała u mnie. Generalnie otrzymuje się dwie statuetki Fryderyka. Jedną dostała Paulina Przybysz, drugą my czyli producenci. Postanowiłem, że muszę mieć swoją własną. Zwróciłem się do ZAIKS-u z prośbą o zrobienie dla mnie kopii. Mam nadzieję, że nie jest to moja ostatnia nagroda. Chociaż w tej kwestii odgrywa ona symboliczną rolę. Nie po to robię muzykę, ale miło jest znaleźć się w takim towarzystwie.
Remiksowałeś kawałki Sistars, Shaftera, Spinache… co daje Ci tworzenie remiksów?
Robię je dla siebie. Sprawia mi to ogromną przyjemność. Z racji tego, że często gram DJ sety, staram się, żeby były wyjątkowe. Dlatego chcę czasem zaskoczyć słuchacza jakimś ciekawym, oryginalnym remiksem.
Twoja praca nad nowymi aranżacjami to takie spontaniczne poszukiwanie dźwięku, które totalnie do Ciebie trafia, czy raczej zasiadając do pracy wiesz już czego szukasz i starannie dobierasz każdy dźwięk?
Za każdym razem ten proces twórczy wygląda inaczej. Między innymi dlatego, że coś innego mnie inspiruje w danym momencie. Czasem są to dźwięki, które od dłuższego czasu chodziły mi po głowie i szukam sposobu, żeby to wykorzystać. Albo mam na przykład fragment bębnów, które warto wykorzystać, lub linię basów wokół, których mogę budować cały utwór. Za każdym razem to są jakieś elementy, które sprawiają, że pobudzają mnie do tworzenia.
Lepiej tworzy Ci się w pojedynkę czy w duecie?
Zawsze dobrze pracowało mi się z kimś, kto podsuwał fajne pomysły, miał inny punkt widzenia. Dla mnie celem zawsze jest dobra muzyka, a jeśli ta muzyka ma powstać dzięki temu, że pracuje nad nią pięć czy dwie osoby to jest dla mnie nadrzędne. Mój wkład w inny numer daje mi taką samą radość jak stworzenie numeru w pojedynkę.
Nad czym teraz pracujesz?
Właśnie nagraliśmy nową płytę EABS. Ma wyjść w październiku. Po za tym założyłem z moim przyjacielem duet producencki i będą wychodziły nowe rzeczy. Jest to coś, w co teraz mocno się zaangażowałem.
Czym lub kim się inspirujesz?
Muzycznie czy życiowo?
To się chyba łączy w pewnym momencie, prawda?
Tak, zdecydowanie. Dla mnie muzyka jest życiem, więc to faktycznie się przenika. Zdałem sobie jakiś czas temu sprawę z tego, że osobą która mnie inspiruje jest Marek Pędziwiatr (członek EABS), jego wrażliwość. Lubię z nim koncertować. Podoba mi się jego muzyczna droga, którą musiał przejść. To jest dla mnie bardzo ciekawe.
Często grasz we Wrocławiu. Jaka jest wrocławska publika? Otwarta na eksperymenty muzyczne?
Raczej nie, ale wydaje mi się, że jest to spowodowane tym, że we Wrocławiu brakuje miejsc, w których muzyka jest ważna. Mało osób zwraca uwagę na to kto i co gra. Chociaż było kilka takich miejsc, które nazywam domem dla kreatywnej, niesztampowej muzyki. Na przykład Puzzle, czy Heca. Osobiście uwielbiam grać koncerty dla wrocławskich tancerzy. Powstaje wtedy naprawdę fajna energia.
W jaki sposób Wrocław wpływa na Twoją twórczość? Czy energia tego miasta sprzyja tworzeniu?
Zdecydowanie. Dużą rolę odgrywają ludzie. Wszyscy muzycy, w zespole EABS pochodzą z różnych miejsc, a przyjechali do Wrocławia, żeby tworzyć muzykę. Dlatego wydaje mi się, że Wrocław jest doskonałym miastem, żeby tworzyć, spędzać czas i żyć.