Twórca TIFF Festival, współtwórca Sympozjum 70/20, kandydat na Dyrektora BWA Wrocław – otwarty i inspirujący człowiek – Maciej Bujko w rozmowie o sukcesie, który możliwy jest tylko wspólnie.
Aleksandra Chojenta: Chciałabym rozpocząć od Twojej drogi. Studiowałeś fotografię w Szkole Filmowej w Łodzi, później w Opawie w Czechach – teraz jesteś współtwórcą jedynego we Wrocławiu festiwalu fotografii, który dziś obchodzi swój jubileusz. Brzmi jak konsekwentna realizacja planu.
Maciej Bujko: Teraz już nawet ukończyłem doktorat na wydziale operatorskim w Łodzi, też z fotografii. Ale nie, nie jest tak, że miałem wielkie marzenie, do realizacji którego konsekwentnie dążyłem, bo wymyśliłem to sobie jak miałem 19 lat. Czy tacy ludzie naprawdę istnieją?
Pierwszą potrzebą było zrobienie czegoś, czego jeszcze nie ma. Miałem background organizacyjny, jeszcze w liceum brałem udział, w kursie zarządzania projektem prowadzonym przez organizację pozarządową. Byłem przewodniczącym klasy, skarbnikiem szkoły. Zaangażowałem się w SLOT Art. Zawsze coś robiłem, coś organizowałem. Dzięki temu, od wczesnych lat miałem świadomość, że jak się czegoś chce – to się da. Trzeba się tylko porządnie do tego zabrać.
Potem pojawiło się marzenie, żeby we Wrocławiu powstało centrum fotografii. I jakiś sposób to się wydarzyło. Centrum fotografii jest – oczywiście nie w pełni takie z naszych wczesnych marzeń. Nigdy nie jest tak, że to co zawiera plan, na końcu ma taki sam kształt – zawsze to jest jakiś proces.
Powstało TIFF Center i wiele okalających je inicjatyw, jak to robisz, że występujesz w tylu wcieleniach?
MB: Nie jestem osoba, która działa sama. Myślę, że wynika z tego, że dostrzegam precyzyjnie swoje nieumiejętności i wiem, że trzeba je złączyć z osobami, które posiadają inne kompetencje niż ja. Dopiero razem można coś stworzyć. Nigdy nie miałem ogromnego parcia, żeby sukcesy zapisywane były na moim koncie. Nie potrzebuję tego, choć i tak niejako tak właśnie się dzieje – poza moją kontrolą. Tak też było z TIFF Festival-em. Od samego początku łączyłem ludzi, choć faktem jest, że sama inicjatywa była moja.
TIFF Center nie jestem tylko ja. To od początku ludzie, którzy współtworzyli to miejsce, czy wcześniej kolektyw. Dzisiaj trzon tworzę razem z Pauliną Galanciak. Z tego co nas osobiście interesuje, wynika rozwój organizacji. Przykłada się to na projekty jakie realizujemy w ramach TIFF Center. Przedefiniowaliśmy się ostatnio, dziś TIFF Center to przestrzeń rozwoju i integracji poprzez sztukę, ze szczególnym uwzględnieniem fotografii.
To TIFF dziś, a cofnijmy się na moment do narodzin festiwalu. Jak je wspominasz?
MB: Podczas moich studiów w Łodzi odbywał się tam Fotofestiwal. Zobaczyłem, jak to działa i pomyślałem – dlaczego nie ma tego we Wrocławiu? To był zalążek, studencki pomysł – przerodził się w działanie, które dziś nazywamy TIFF Festivalem. Gdy wszystko się katalizowało, współpracowałem z ludźmi ze SLOT Art Festiwal. Na mojej drodze pojawiła się Paulina Ograbisz i Monika Rucka, z którymi wspólnie stworzyliśmy pierwszą edycję projektu – jeszcze wtedy w Domu Edyty Stein w 2010 roku.
Później odbywały się wystawy w Muzeum Współczesnym Wrocław. Pojawiła się edycja w Browarze Mieszczańskim. Tak to się toczyło… i tym samym mamy już 10 edycję – TIFF Festival 2020 // Procesy. Oczywiście największy festiwal odbył się w 2016 roku – to był prawdziwy boom. Mieliśmy wtedy największy budżet – dziś działamy na poziomie niższym o ok. 40%, a wszystko jest droższe. Festiwal sam w sobie nie ma zbytniego szczęścia to finansowania, w przeciwieństwie do innych projektów, które całkiem nieźle sobie radzą – Be Together, Super Van czy całoroczny projekt TIFF 365. Organizujemy też Polish Paradise – to współpraca z innymi krajowymi festiwalami, w ramach promowanie polskiej fotografii za granicą – za moment jedziemy na Litwę.
Ciężko nadążyć za tempem rozwoju i zmian jakie dzieją się w TIFF Center, mam wrażenie, że z Tobą jest podobnie.
MB: Jestem zmienny, tak samo jak zmienny jest TIFF. To ciągła ewolucja. Żadna edycja festiwalu nie przypomina poprzedniej. Podobnie jest z innymi projektami realizowanymi w ramach TIFF Center. Najważniejsze – to zacząć. Mówiliśmy sobie: „Zobaczymy jak to wyjdzie” i tak na przykład powstał przegląd filmowy „Photographer’s Choice”, który odbył się pierwszy raz w 2014 roku a teraz jest odrębnym cyklem w Kinie Nowe Horyzonty, który współtworzymy jako Fundacja. Podobnych przykładów jest mnóstwo. Lubię pracować w ten sposób. Ludzie, z którymi to robię również to lubią.
Jeżeli miałbym ująć to w kontekst formowania się mojej świadomej kariery, z pewnością kluczem do niej jest współpracowanie, kooperowanie i prototypowanie – swoista odwaga do testowania pomysłów i wyrzucania tych, które nie działają. I tak bez końca.
Aczkolwiek zmienność niesie za sobą ryzyka. To bywa męczące – nie ma nic stałego, nie ma też chwili wytchnienia, a z drugiej strony na pewno się nie „zastajesz”.
Czyli rutyna Cię nie dotyka?
MB: Oj nie, w tej organizacji nie ma czegoś takiego jak rutyna podobnie jak w moim. Poza tym, że raz w roku we wrześniu odbywa się festiwal – ale to jest ok.
TIFF to nie jedyny projekt, nad którym w tej chwili pracujesz. Na co jeszcze masz czas?
MB: W pewnym momencie TIFF stał się całym moim życiem. Na początku to była pasja, później praca. Obecnie jestem na etapie intensywnych poszukiwań. Zaangażowałem się w Sympozjum 70/20 – to taki obszar działalności, którą nazywam aktywizmem kulturalnym. Pozwala ona na budowanie rzeczy, kreowanie czegoś od samego początku i pozytywne wpływanie na środowisko – bardzo to lubię.
Sympozjum 70/20 to inicjatywa, która na przestrzeni dwóch lat powstawała jak kula śniegowa. Jestem jedną z osób, która była w procesie od samego początku, jednak w żadnym wypadku nie jestem autorem. W rozmowach kuluarowych często wybrzmiewało „Ej słuchajcie, zbliża się 50-lecie Sympozjum Plastycznego Wrocław ’70 (…)”. Pływające pytania w końcu przerodziły się w pierwsze oficjalne spotkanie, które zwołał Kuba Żary. Było nas kilkoro. Stopniowo dołączały osoby – organizując się, organizując finasowanie – i tak powstała grupa robocza Sympozjum 70/20, w tej chwili licząca około 80-osób.
Ja, jestem jedną z tych osób, które bardzo aktywnie włączyły się w realizację planu. Zajmuję się przede wszystkim realizacjami i interwencjami, czyli tą częścią, która odnosi się bardzo do współczesności i jest po to, żeby realizować nowe interwencje w przestrzeń publiczną albo interpretować to co miało miejscy w tym zakresie w latach 70. Są to, w zasadzie wszystkie projekty, które dzieją się tu i teraz artystycznie – wystawy, dyskusje, rezydencje.
Wspomniałeś o poszukiwaniach, to objaw naturalnego ludzkiego wzrostu, ale w Twoim przypadku to też wzrost w roli kreatora kultury. Zaangażowanie w Sympozjum 70/20 jest zdecydowanym odejściem od fotografii – to odpoczynek czy całkowita zmiana kierunku?
MB: Planuję zwrot w trochę innym kierunku. Chcę działać szeroko. Z jednej strony Sympozjum 70/20, z drugiej kandydatura na Dyrektora BWA. To taka próba rozdzielenia się, ale w ciągłości robienia rzeczy dla mnie istotnych. Mam duży poziom świadomości tego, że organizacja pozarządowa to nie jest własne firma. To nie folwark, na którym można radykalnie zmieniać zasady gry. Organizacja to grupa ludzi złączona ideą i misja, która wszystkiemu towarzyszy. W swojej misji, zacząłem dostrzegać obszary, które są moje, ale nie koniecznie muszą być TIFF-u. Nawet jeżeli odejdę – zostaną ludzie i TIFF dalej będzie się dziać.
Pełnię różne funkcje, muszę precyzyjnie przestawiać sobie głowę między projektami. To jest ok – odświeżenia, zmiany. Ten rok jest dla mnie przełomowy. W pewnym momencie trzeba umieć, metaforycznie „zabić swoje dziecko”. Zostawić miejsce, w którym czujesz się bezpiecznie, z którym jesteś związany od początku. To wymaga odwagi. Podjęcie decyzji o kandydowaniu na Dyrektora BWA było dla mnie niebywale trudne, oczywiście nie wiemy jaki będzie rezultat – ale już samo podjęcie próby było wyzwaniem, oznaczało możliwość opuszczenia bezpiecznego miejsca.
Budowałem TIFF przez wiele lat, teraz mam nadzieję, że jeżeli dostanę tą szansę to kolejnym plac budowy będzie BWA Wrocław.
Masz w sobie dużo odwagi. Skąd w Tobie siła do działania? Mówisz dużo o współpracy, wspólnym budowaniu – to nietypowe w dzisiejszym egocentrycznym świecie. Czy może sektora kultury aż tak to nie dotyka?
MB: Wiesz, w sektor kultury to cały czas ten sam świat. Może jest to ubrane w inne słowa i może jest bardziej „na miękko”. Kontekst organizacji pozarządowych, w ogóle kontekst społeczny zawsze był dla mnie bardzo ważny. Nie jestem w stanie działać w pojedynkę – nie mam szans. Wierzę, w to, że organizacje wcale nie potrzebują silnych liderów. Potrzebują silnych osób, które je współtworzą. Wzajemne poszanowanie, słuchanie siebie nawzajem, bycie otwartym na idee – to jest przepis. Dużo lepszy niż schemat działania przestarzałego muzeum, w którym Dyrektor czy Dyrektorka mówi „Tak ma być” i koniec, nikogo nie interesuje zdanie innych członków zespołu. Moim zdaniem to słabość. Oczywiście można być wybitną jednostką i promować swoją wizję artystyczną, ale prowadzenie instytucji to nie jest to.
To piękne co mówisz.
MB: To jest piękne, ale też trudne. Kiedy starasz się uniknąć sytuacji, w której ktoś całkowicie zdominuje organizacje – umyka proces decyzyjności. Wielokrotnie zdarzało nam się stanąć pod ścianą, gdzie nikt nie wiedział kto ma podjąć ostateczną decyzję. Wszystko jest możliwe do wypracowania, jednak ma to swoje minusy – zarządzanie twardą ręką jest zdecydowanie szybsze. Wszystko zależy też od typu organizacji. Innymi prawami rządzi się NGO, innymi instytucja miejska. Idea współtworzenia pozostaje jednak niezmienna – słuchanie i tworzenie możliwości do bycia wysłuchanym.
Podejmowanie decyzji wiąże się z odpowiedzialnością – gdy robi to jedna osoba, kumuluje się to na jej barkach.
MB: Podejmowanie decyzji w pojedynkę jest prostsze, ale czy te decyzje są lepsze – mam wątpliwości. Wrócę na moment do tematu Sympozjum 70/20. Tam w naturalny sposób wyłoniły się osoby, które chciały pociągnąć inicjatywę, nadać jej realny kształt. Aż ciśnie się na usta, że wyłonili się liderzy – konsekwentnie jednak nie lubię tego słowa. Pojawienie się tych osób, wcale nie oznaczało, że ktoś przestał być istotny. Chodzi o nadanie sprawom odpowiedniego biegu.
Na koniec tematyczny skok w bok. Działasz w swoim rodzinnym mieście – czy Maciej Bujko ma swoje wrocławskie azyle?
MB: Zdecydowanie podwórko na Ruskiej 46 – przebywam tu bardzo dużo. Lubię też swoją dzielnicę, w której mieszkam od roku. Przeprowadziłam się na Huby – nigdy się sadziłem, że można odczarować to miejsce. Ogromne kamienice i dwa warzywniki na każdej ulicy naprawdę robią robotę! Kiedyś też często bywałem na Jazie Różanka.